Song to Song, reż. Terrance Malic

Co za rozczarowanie.
Kojarzycie pięknie nagrane minutowe reklamy perfum na przykład Chanele no 5? Ten film to w zasadzie zlepek około 100 takich reklamówek. W międzyczasie w tle bohaterowie dzielą się swoimi wynurzeniami na temat miłości, które reżyser kopiował chyba z instagramowych zdjęć celebrytek.

Na początku wydawało mi się, że taki szarpany montaż i pokazywanie urywków scen, które w normalnie nagranym filmie oglądalibyśmy w całości, to plus. Szybko jednak taka konwencja zaczyna męczyć i ciężko skupić się na tym co dzieje się na ekranie. Dzieje się w każdym razie mało. Każda kolejna scena jest bardzo podobna i przekazuje co najwyżej jedną emocje - ma być smutno albo wesoło i romantycznie. Taką przeplatanką laurek o pięknych ludziach, o których właściwie nic się nie dowiadujemy, lecimy do samego końca filmu.
  • Odpowiedz
  • Otrzymuj powiadomienia
    o nowych komentarzach